O kulturze, niekoniecznie tej z drukarni w Paryżu, a może o czymś jeszcze.
Nie sezon to na poważne dyskusje. Lato, urlopy, wakacje, czas odpoczynku. Czy warto mówić o rzeczach poważnych? A czy prawo weterynaryjne to rzecz poważna? Czy mamy na nie jakikolwiek wpływ? Obchodzi nas coś to prawo?
W minionym czasie sporo zmieniło się w przepisach dotyczących naszej branży. Dla mnie osobiście, bardzo ciekawym, intrygującym jest zjawisko szybkości z jaką pojawiają się zmiany w przepisach. Gdy o zmiany w weterynarii walczyliśmy – było to nie do zrobienia. Po „tupnięciu nogą” zmiany nastąpiły natychmiast, ale nie zawsze w dobrym dla nas kierunku. Jak była afera w „Constarze” – po tygodniu wyszły nowe przepisy. Można? Polak potrafi, prawda?
Zmieniało się prawo, oj zmienia i nadal będzie to robić. Teraz chcąc, czy nie – lekarze prywatnej praktyki nie posiadają możliwości do jakiegokolwiek manewru związanego z rozliczaniem podatków za czynności wykonywane na zlecenie Inspekcji. Teraz badanie mięsa nie stanowi już czynności lekarsko – weterynaryjnej, lecz chyba tylko Minister wie jaką. Teraz nie prowadzimy już działalności gospodarczej, a jesteśmy „wolnym zawodem”, zawodem „zaufania społecznego” z przepisami zawieszonymi w pełnej zaufania próżni legislacyjnej. Weterynaria, niczym owieczki podążające do wielopiętrowej przyczepy transportowej, dawała się oszczekiwać z lewa i z prawa, a ci, co mieli stać na czele stada wołali: chodźcie, chodźcie, tak w sumie będzie lepiej. Czy my tego chcieliśmy? Są tacy, którzy za nas wiedzą czego weterynarii trzeba!
Lekarze weterynarii to zwyczajni ludzie. Jedni chcą wykonywać semilaminectomie, inni szukają wybroczyn w nerkach bitych świń, lub wytrawiają dziczyznę. Lekarze wykonujący badania PCR, lekarze – profesorowie wdrażający po raz pierwszy pojęcie APZS – chcą pracować. Chcą żyć ze swojej pracy. Niestety, tak zwyczajnie pracować się dziś nie da, konieczne jest zapewnienie sobie warunków do rozwoju zawodowego poprzez wpływ na ustalanie prawa.
W chwili, kiedy wchodziliśmy do Unii runęła na nas masa przepisów dostosowanych do warunków zachodniej Europy, która nigdy nie zetknęła się z naukowymi osiągnięciami socjalizmu. Te przepisy zostały żywcem przejęte przez nasz rząd, ich wykonywanie narzucono lekarzom, rolnikom. Dobrze, że raz za razem są wprowadzane korekty wobec absolutnie u nas nieżyciowego prawa. Następuje to jednak późno, dopiero wtedy, gdy jakaś bzdura zetknie się z rzeczywistością. At, żeby nie być całkiem gołosłownym – przypomnę całodobowy wypoczynek przedubojowy zwierząt przywiezionych z sąsiedniej wioski, nakaz budowy specjalnych szamb dla dużych skupisk zwierząt, mimo że nikogo na takie technologie nie stać, a ponadto te technologie nie zmniejszają emisji amoniaku do atmosfery.
Już przykładem radosnej twórczości legislacyjnej, a i bolesnego wspomnienia jest próba „wciśnięcia” nam do przegłosowania w czasie Zjazdu bubla w postaci Kodeksu Deontologii, gdzie pewna grupa „trzymająca władzę” chciała sobie zagwarantować możliwość zmuszenia prywatnego lekarza do pracy dla Inspekcji nie tylko Ustawą, ale i niejako oddolnie uchwalonym „Kodeksem” piętnującym tego typu odmowy.
Prawo Murph’ego wspomina o momencie zmęczenia materiałowego. Mówi, że zanim zacznie być „normalnie”, najpierw musi być źle, bardzo źle. Czy dosyć źle to już było? Czy damy się dalej kulbaczyć niczym stare kobyły? Są przesłanki sugerujące, że następuje pewien przełom. Jest nadzieja. Wyniki głosowania w trakcie ostatniego Zjazdu są tego dowodem.
Nie odbyło się to bez zgrzytów. Nawet w naszym gronie są ludzie sądzący, że władza wie lepiej. Ja się do tej grupy zaliczam! Sądzę, że władza wie lepiej wtedy, gdy otrzyma rzetelną informację i umie tak kierować, żeby swoimi rozporządzeniami pomagać, pomagać w pracy, a nie jedynie zabezpieczać możliwości pracy Constaru, albo firmy pewnego senatora, który mączki produkuje. Sądzę, że władza wie lepiej, jak mi pomaga pracować. Jestem przyziemny, z łacińska wręcz wulgarny walczę o swoje – trudno, podobno niema ludzi doskonałych. Świat się jednak zmienia!
Czy przemiany odbywają się bezboleśnie? Czy „Solidarność” zwyciężyła kulturą słowa, i sztuką dyskusji? W naszym małym światku też pojawiło się pytanie o kulturę, o sposób wyrażania opinii w trakcie walki o swoje. Bo właśnie walczymy, chcemy udowodnić, że przepisy mają pomagać w pracy, a nie stanowić jedynie bardzo niewygodną uprząż.
Od jakiegoś więc czasu nurtuje mnie pytanie – czym jest kultura. Czy mamy z nią do czynienia wtedy, gdy jeden z adwersarzy w naszej Izbie, po przegranych wyborach wskazuje na drugiego mówiąc: „Cham!”? A może kultura to jest wtedy, gdy z grupy delegatów pada okrzyk: „Uwaga! Wiocha głosuje!”? Czy kulturą jest odbieranie orderu od Prezydenta w stanie zbratania z białymi myszkami, bójka w hotelu?
Albo inaczej – spróbujmy kilku różnych wersji tej samej polemiki.
Wersja pierwsza, stosowana w gorącej dyskusji: „Idiotą jesteś, a Imbecylem zostaniesz ty chamski cycku!”
Druga wersja dotyczy dyskusji studyjnych: „Pozwolę sobie zakończyć naszą dyskusję pozostając z głębokim szacunkiem do Pańskich (hm…) dotychczasowych i przyszłych – osiągnięć.”
I w końcu wersja używana przez dyplomatów: „Widzę, że się nie możemy do końca zrozumieć… Pozwoli Pan, że dalszy ciąg tej dyskusji poprowadzi mój minister wojny”.
Która z tych wersji jest kulturalna? Która, która z nich znamionuje kulturę? Czy ta ostatnia, gdzie układny dyplomata stwierdza, że dostrzega pewne niejasności i prosi wojsko o ich wyjaśnienie? Może ta – kiedy słodkie słówka wchodzą głęboko za paznokcie i kwestią kultury pozostaje ich użycie dla rozwiązania problemu? Bo chyba nie ta trzecia wersja, gdzie zaraz po „ chamskim cycku” następuje cios w mordę? A każda z wersji mówi o jednym i tym samym małym nieporozumieniu… Podobno w czasie wojny wszystkie chwyty są dozwolone…
W weterynarii, jak w życiu – mamy przegląd wszelkich postaw ludzkich. Są wśród nas i ci, co w milczeniu patrzą na latające w powietrzu oszczepy, aby tylko w odpowiednim momencie się zdążyć uchylić. Są też tacy, co od oszczepów wolą doniczki, monitory komputerowe, ba własne zydelki. Nie o parametry oręża tu chodzi, lecz o powód. Homo sapiens potrafi zrobić sobie broń choćby z listka figowego, a gdy tego nie stanie – zawsze ma zęby i pazury. Pamiętajmy, że słowa „wulgarny”, „ordynarny” oznaczają jedynie – zwyczajnego. A co oznacza „kulturalny”? No, czy ja tak do końca to wiem?
Dziś już nikt nie ośmieli się mówić, że „Solidarność” walczyła niekulturalnie. Teraz nikt nie mówi, że Stany Zjednoczone, Australia powstały w sposób chamski. One powstały, a epitetów wobec nich używają wyłącznie przegrani… Czy jesteśmy więc kulturalni?
Włodzimierz Szczerbiak
|