Monitoring, a może i defetyzm, notatki z drogi.
Z Turawy wyjechaliśmy zaraz po śniadaniu. Nieco zmęczeni, ale i pełni otuchy. Dobrze jest porozmawiać w gronie ludzi podobnie czujących swoją pracę. Przyjechali i lekarze z Inspekcji, nawet z Głównego Inspektoratu, przedstawicieli Izby i Stowarzyszenia, ba mężowie i żony, trafił się nawet jeden berbeć w wózeczku…
- Patrz, Włodek, tirówka! – pierwszy zauważył ją Olek.
- Rzeczywiście, ale to bardzo dziwne że w niedzielę i o dziesiątej rano! Ale nawet niczegowata.
Panienka stojąca na skraju przydrożnego duktu szybko zniknęła za samochodem.
- Wiesz Olek, zastanawiałem się jak to jest, że one różnią się od innych kobiet spotykanych na skraju lasu. Normalna kobieta zwykle siedzi na stołeczku, ma pełno grzybów albo jagód. Natomiast tirówka – praktycznie zawsze stoi, często pali papierosy i paraduje z nieodłączną torebką. No i ubiór. Panienki korzystające z ulgi podatkowej są wyzywająco wystrojone, czasem nawet w odblaskowe stroje. Normalne kobiety ubrane są normalnie i raczej płacą podatki od tych grzybków.
- To jakoś tak samo wpada w oko. Tylko spojrzysz i wiadomo.
- A co z białaczką u bydła?
- Też monitoring, ale nie tak odruchowy, jak ten co właśnie wykonujemy jadąc przez Lasy Ostrzeszowskie.
- Myślisz, że Izba zdoła wynegocjować z ministerstwem wyższe stawki za nasze usługi?
- Sam słyszałeś, co mówił doktor Janusz Związek, zastępca Głównego Lekarza – będzie to bardzo trudne, a możliwe że i nierealne.
- Jeżeli mamy wyjść z zaścianka Unii – jest to niezbędne. Stan zdrowia zwierząt w Polsce ulega systematycznemu pogorszeniu. Wśród bydła jest mnóstwo krów z gronkowcami tak trudnymi do zwalczenia przy pomocy antybiotyków, że gdy uda się wyleczyć zaledwie połowę chorych sztuk – mówimy o sukcesie. A świnie? Do coraz mniejszych gospodarstw wchodzą najrozmaitsze formy zapaleń płuc, także te wirusowe, mykoplazmy, bardzo trudne do zwalczenia, a przy obecnych nakładach – wręcz nieuleczalne.
- Zbliża się też grypa ptaków nie wspominając o tym, że obecnie żadna ferma, żaden rzut ptactwa nie utrzyma się bez antybiotyków.
- Mam nieodparte wrażenie, że jeszcze parę lat i hodowla zwierząt stanie się absolutnie nieopłacalna. Nagminny brak profilaktyki, złe warunki chowu i atak ze strony chorób prawie niespotykanych przed pięciu czy dziesięciu laty.
- I do tego bardzo nieciekawa sytuacja w weterynarii. Młodzi lekarze mają totalne problemy z rozpoczęciem pracy, bardzo często wyjeżdżają za granicę do pracy w charakterze pielęgniarzy lub sekretarek weterynaryjnych. W terenie obecnie pracują prawie wyłącznie matuzalemowie.
- Zgadza się Olku, miałem już kilka zgłoszeń do gospodarstw odległych o trzydzieści i czterdzieści kilometrów, z drugiej strony Torunia. Właściciele dzwonili, że koń ma morzysko, a żaden z lekarzy nie chce się podjąć sondowania żołądka.
- Żeby to robić, trzeba trochę poćwiczyć, mieć doświadczenie, a teraz koni mało i są dość dobrze żywione właściwie zbilansowanymi paszami. Obawiam się, że po nas zostanie spora, może nawet dwudziestoletnia luka wśród lekarzy chcących pracować w terenie.
- A popatrz Olek, sam mówiłeś o wspaniale prosperującej klinice Andrzeja ze Szczecina. Ma mnóstwo pacjentów, stosuje nowatorskie metody, a sprzętu może pozazdrościć mu wiele szpitali.
- Tak, zmienia się struktura zatrudnienia w naszym zawodzie. W miastach kwitnie leczenie zwierząt towarzyszących, podupada weterynaria zajmująca się zwierzętami gospodarskimi. Nawet u mnie w Zakrzewie widzę, że warto zajmować się tymi zwierzętami, stanowią one coraz bardziej liczący się sektor. Ba, dobrze płatny w porównaniu ze zwierzętami gospodarskimi.
- Ja też coraz rzadziej spotykam się z prawdziwą opieką nad zwierzętami gospodarskimi. Wszystkie cokolwiek zaawansowane technologicznie hodowle, a często i te prymitywne, ale pretendujące do wysokich efektów gospodarczych traktują zwierzęta wyłącznie jako maszyny do produkcji mięsa, mleka, jaj. Nikogo z właścicieli nie obchodzi, że zwierzaki chorują, każdy tylko liczy pieniądze. Stojąc przed wyborem – inwestycja w poprawę warunków zoohigienicznych, lub szpikowanie lekami – wybierają to, co jest bezpośrednio tańsze, leki. A ile razy jest tak, że dostarczają do uboju ciężko schorowane zwierzęta ze świerzbem, robaczycami. Kiedyś łatwo było odróżnić w rzeźni świnie z dużych gospodarstw od tych z małych.
- Oczywiście, Włodek – pamiętam, te z dużych gospodarstw były schorowane, z mnóstwem zwłóknień i innych zmian pozapalnych. Dziś prawie żadna sztuka badana w rzeźni nie jest w pełni zdrowa. Te zdrowe, to wręcz ewenementy, rarytasy!
- Dobrze, ze przynajmniej przepisy o badaniu mięsa dopuszczają usuwanie zmian i puszczanie pozostałych części tuszy do spożycia. Baaardzo ciekawy jestem reakcji kogoś z miasta, że jedzona przez niego świnia czy kura ledwie wykaraskała się z ciężkiego zapalenia płuc! A pamiętasz, jak w zeszłym roku Główny lekarz obiecywał zatrudnić do badania poubojowego oglądaczy z trzymiesięcznym kursem zamiast lekarzy? Podobno właśnie „pro publico bono”!
- Nie gadaj, nie gadaj, siejesz defetyzm! Jeszcze ludzie zostaną wegetarianami!
- Może i tak, ja sam uwielbiam sałatki.
- I leczysz coraz więcej psów, zamiast zwierząt „produkcyjnych”?
- Taki czas…
- Nie musi tak być. Konieczne jest jednak doinwestowanie weterynarii. Czy nie wstyd, że w Hiszpanii wydatki państwa na weterynarię stanowią trzy miliardy złotych wobec osiemdziesięciu milionów w Polsce? Kiedyś cała zagranica zachwycała się mięsem z Polski a dziś? Sprowadzamy półtusze, tuszki z zachodu, często są one lepsze od naszych, bo zdrowsze, smaczniejsze. Te słynne polskie szynki dziś to historia, wspomnienie po naprawdę zdrowym mięsie. Te schorowane zwierzęta, z których dziś robi się mięso, „mleko” (słyszysz, że mówię to w cudzysłowie, bo ta biała ciecz z kartoników jest jedynie substancją mlekopodobną), jajka. Weterynaria ocenia materiał wyjściowy wyłącznie pod kątem nieszkodliwości dla zdrowia ludzkiego, a nie dba o to, żeby zabijane zwierzęta były rzeczywiście zdrowe, a przez to i smaczne. Te korpusiki zwierząt podleczonych przed ubojem, aby tylko nie wykroczyć poza okres karencji leków, a i ta pozostaje często poza kontrolą.
- Niby, Włodek pobiera się próby na pozostałości środków hamujących w mięsie. Jeśli chodzi o mleko – jest to nieźle rozwiązane, bo i badanie łatwiejsze, ale mięso? W zasadzie antybiotyki służą do leczenia, lecz obecność ich śladowych ilości w produktach spożywczych sprzyja uczuleniom u ludzi, powstawaniu szczepów bakterii opornych na działanie tych leków. Patrz, co się dzieje w sektorze mleczarskim! Większość próbek mleka, jakie badam w związku z zapaleniami wymion jest zainfekowana gronkowcem! Weź, spróbuj go wyleczyć!
- Ja, Olku zauważyłem kilka razy coś takiego, – że niektórzy rolnicy nie chcą jeść swoich świń, tylko te z zakładów mięsnych, bo sami doskonale wiedzą, co te ich świnie jadły, ile chorowały, a myślą, że taka świnia z rzeźni jest zdrowsza. Brzydactwo sprzedadzą „do ludzi”, a sami kupią sobie dobre mięsko!
Raz las, czasem pola niekiedy zalewane cuchnącą na wiele kilometrów gnojowicą, potem droga przez wieś z ograniczeniem prędkości. Kościół otoczony wianuszkiem odświętnie wymytych samochodów.
- Cała profilaktyka ze strony rządu idzie na zwalczanie chorób, których praktycznie nie ma, bo są właściwie zwalczone. Największe zaś straty ekonomiczne na przykład wśród świń przynosi obecnie nie pomór, choroba Aujeszki, lecz PRRSV, zespół płucno – rozrodczy. Kto z tym walczy? Ja, ty, oczywiście nasi klienci. Każdy robi to na własną rękę i jakie są efekty? Prawie wszystkie chlewnia są zarażone PRRSV. Niby choroba sama w sobie mało istotna, ale stanowi podłoże do infekcji wtórnych. streptokokoza, pastereloza, mykoplazmoza i kilka innych. Walka z tą chorobą jest bardzo trudna, mówi się, że inne choroby są bardziej niebezpieczne dla ludzi. A patrz, był meldunek, że w Chinach zmarło trzydzieści kilka osób od streptokokozy! Panika nie powstała tylko dlatego, że nikt tak do końca nie uwierzył, że streptococus może być zakaźny dla ludzi. Natomiast Koreańczykom z ich siedemdziesięcioma ofiarami w ludziach od zmutowanego szczepu ptasiej grypy – świat uwierzył! Powstała panika! Czyli na choroby też jest moda są te ważniejsze i mniej ważne dla prasy…
- Kto ci zapłaci za leczenie PRRSV? To jest pandemia!
- A pamiętasz z jakim zapałem zwalczaliśmy różycę łażąc po wsiach i na siłę wciskając szczepionkę? Teraz różycy jest tyle, co kiedyś, a nikt nie panikuje, hodowcy często mają problem szczepić, czy nie ze względu nie na pieniądze, a na zachorowania poszczepienne, które niejednokrotnie stanowią podobny odsetek, jak ta „uliczna” różyca!
Niedzielny ruch na drodze, którą wybraliśmy okazał się być właśnie takim, jakiego chcieliśmy. Nawała turystów jadących z gór i znad morza wybrała lepsze drogi, te tak zwane „trasy szybkiego ruchu” i snuła się tam w tumanach dymu. Z okien naszego samochodu roztaczał się widok na podorywane już miejscami pola, liście drzew potraciły już swoją soczystość, zaczęła się pojawiać jeszcze sporadycznie czerwień i żółć.
- Czy doinwestowanie weterynarii załatwi problem?
- Złagodzi, pozwoli na pewne sterowanie chowem i hodowlą. Zapewni profilaktykę. Spowoduje przyjście lekarzy na wieś. Bardzo to przykre, że gdy zaczynamy walczyć o wyjście na rynki europejskie – hodowla zwierząt i opieka nad nimi podupada. Może nie ilościowo, ale na pewno jakościowo. Rząd wprowadza HACCP w rzeźniach, sklepach, pewnie i marzy o wprowadzeniu tych papierów do obór, co to daje? Pamiętasz aferę w „Constarze”? Tam też mają HACCP!
- Nie gadaj, nie gadaj te procedury wcale nie są takie głupie!
- Może i nie, ale tylko wtedy, gdy są realizowane zgodnie i ich ideą, a nie tak, jak obecnie, żeby tylko spełnić wymóg „wdrażania”. Wiesz co to jest HACCP? Wyobraź sobie klitkę zwróconą oknem w stronę kilkupiętrowych hałd śmieci, i kałuży pełnej tłustych plam, w środku stare skrzypiące łóżko pod którym stoi basen dla staruszka. Wiesz jak to opisać, żeby ładnie wypełnić rubryki w raporcie, spełnić oczekiwania kontrolera?
- No?
- Piszesz, że pokój jest z widokiem na góry, niewielkie jezioro, rustykalnym łożem i własnym basenem.
- I co Włodek dadzą te pieniądze na weterynarię?
- Inspekcja dostanie nowe etaty, sprzęt, samochody, a my też godziwe wynagrodzenia.
- Zmieni to coś?
- Jak przydzwoniłem, jadąc na wstecznym w słup – dowiedziałem się, co dają pieniądze. Nowe blachy, części. Jak ubezpieczyciel płaci dobrze – wymieniają pogięte na nowe w przeciwnym wypadku – prostują pogięte. Też działa, ale zupełnie inaczej.
- Z tego, co zostało powiedziane na spotkaniu w Turawie wynika, że nadal nie walczymy o prawdziwe pieniądze, jak na przykład w Hiszpanii, nie wołamy o trzy miliardy, a zaledwie o pięćset milionów. Dają sześć!
- Zastanawiam się Olku, czy to wystarczy. Stanowisko Ministerstwa jest dość jednoznaczne. Do obecnych osiemdziesięciu milionów na weterynarię mogą dodać kolejne sześć. Dobrze, że już nie cztery miliony, jak niedawno.
- I sądzisz, że protest Izby coś da?
- Olek! Izba nie protestuje! Obecna Izba twierdzi, że weterynaria nie jest w stanie zapewnić słynnego „bezpieczeństwa żywnościowego kraju”. Woła o opamiętanie. Nie zawsze jest to właściwie rozumiane. Fakt. Ja jednak sądzę, że skoro doszliśmy do tego etapu, kiedy nasi klienci są gotowi wydać na operowanie kota dwa tysiące złotych, powinni być też skłonni wydać, choćby pośrednio, poprzez fundusze rządowe na swoją żywność, zdrowie poprzez doinwestowanie zdrowia zwierząt gospodarskich.
- Czyli mówisz, że wypowiedzenia z akcji monitoringu białaczki bydła nie stanowią buntu wobec niskich wynagrodzeń? Jak Włodek to wyjaśnisz?
- Tak, jak i ty. Koszt pracy zakładu leczniczego przekracza wynagrodzenie, jakie państwo oferuje za godzinę mojej pracy. Bezpieczniejszym wyjściem dla mojej firmy będzie ochrona przed bankructwem, zajęcie się wyłącznie lecznictwem. W moim wypadku, przy połowie dochodu ze zwierząt towarzyszących – poradzę sobie. Żeby jednak wyjść na swoje muszę zrezygnować z działalności niedochodowej, przynoszącej straty. Z samego lecznictwa łatwiej się utrzymać. Nie twierdzę, że nie da się przeżyć z samych ochłapów rzucanych teraz przez Inspekcję. Da się, ale pod warunkiem, że nie musisz ogrzewać lecznicy płacić za prąd, Internet, nie kupujesz sprzętu, nie jeździsz na szkolenia, studia podyplomowe. Da się! Ale dokąd to prowadzi? Jak splajtują te coraz bardziej nieliczne lecznice terenowe – lekarze leczący psy i koty nie przyjdą żeby pełnić funkcję „pospolitych deptaczy gnoju”!
- E, myślę, że nie przyjdą… Do tak ciężkiej i brudnej pracy? Zresztą w miastach pracuje teraz mnóstwo kobiet, dla nich w terenie będzie zbyt ciężko. Mówię to obiektywnie, bo niewiele kobiet jest w stanie podołać wyzwaniu. Praca kosztem zdrowia, urody? Za co?
- Wtedy dopiero zaczniemy być naprawdę potrzebni. Ba, nie będziemy to już my, bo nas – starych pryków coraz mniej, a młodzi nie garną się na wieś. Rozumiem, są zakłady lecznicze, gdzie koszt ich pracy jest niższy od proponowanego przez budżet wynagrodzenia. Czy chcesz, żeby wszystkie lecznice terenowe doszły do takiego stanu? Stara torba na leki, jakiś rzęch do objechania terenu? A co wtedy zrobią właściciele co lepszych stad? Będą leczyć sami, jak to się coraz częściej zresztą dzieje! Po co im taki łapserdak w przerdzewiałym gruchocie? Padnie weterynaria terenowa, pójdzie w dół chów, hodowla. Wiadomo, że natura nie znosi próżni i jakoś nasza nieobecność zostanie zrekompensowana. Ja jednak sądzę, że właśnie my jesteśmy kadrą najlepiej predysponowaną do zadbania o tą działkę bezpieczeństwa żywności. Popatrz, nasze mięso ma już identyczne ceny, jak w całej Unii. Mimo to nakłady państwa a także i poszczególnych hodowców na zdrowie zwierząt od bodajże dziewięćdziesiątego ósmego roku stale spadają. Udział nowoczesnych leków, nowoczesnej praktyki weterynaryjnej spada. I nasze państwo absolutnie nie zamierza nic z tym robić, chowa głowę w piasek. Zresztą co ma się wychylać, kiedy nikt nie sygnalizuje takich potrzeb, są same bunty? Z buntami rządy doskonale umieją sobie radzić, jeszcze do dziś żyją fachowcy od takich funkcji.
- Pociechą dla rządu jest to, że nasz głos jest taki cichy, że właściwie nie musi go słuchać. Nasze próby protestów są natychmiast zagłuszane, byli tacy, którzy lekarze twierdzili, że jesteśmy bogaczami walczącymi o jeszcze więcej. Byli i tacy, co pozorowali działalność mającą zapobiec pauperyzacji zawodu sami jeżdżąc na wycieczki za nasze pieniądze. Twierdzili i często nadal twierdzą, że nic się nie da zrobić! Do dziś nie potrafią się podpisać pod apelami mającymi na celu ratowanie upadających lecznic, Inspekcji. Do pewnego stopnia ich i rozumiem. Obawa o stanowisko, jakieś koneksje. Ale co to dało? Patrz, Inspekcja jest bez pieniędzy, w wieli powiatach wręcz udaje, że coś robi a z braku etatów, sprzętu niskich wynagrodzeń wyłącznie gasi pożary. Co będzie jak wejdzie ptasia grypa? A tak na marginesie, czy wiesz kto to jest geniusz? To gość, który nie wiedział, że czegoś się nie da zrobić.
- Oczywiście, jak przyjdzie grypa, czy jakiś pomór – ruszymy do boju, jak jeden. Pożar! Gasimy! Będą i nagrody dla tych, co mają globalny wgląd w sytuację i kary dla tych co zapomnieli zmienić buty wychodząc z kurnika. Będziemy walczyć dobrym słowem i świecić oczami. Błędy nasze, sukcesy i odznaczenia – tam wyżej. Najtańszym sposobem walki z zarazą jak zwykle okaże się uśmiercanie całych populacji. A pamiętasz, że profesorowie powtarzają, że depopulacja stada, mimo niezłej w sumie skuteczności terapeutycznej jest najdroższa dla ekonomiki gospodarstwa? Wiesz jak ma się to niby odbywać? Nie byłeś na zebraniu! - Poprzez „zagazowanie” dwutlenkiem węgla ptaków wrzuconych do plastikowych worków. Mówi się, że zagazowanie nastąpi w drodze do zakładów utylizacyjnych.
- Poduszą się! Ciekawe co powiedzą przyjaciele zwierząt!
- Będą łkać! Siła wyższa! Biedne zwierzątka!
Nawet nie zauważyliśmy dymów Konina. Pusta droga, dyskusja prawie filozoficzna, co by było gdyby…
Zjazd w Toruniu uchwalił podpisanie wypowiedzeń z monitoringu. Izba jest jedna i uchwała obowiązuje całą weterynarię. Jest dla całej weterynarii. Uchwała jest sformułowana może nieco zbyt narzędziowo, bezpośrednio. Jednak jej działanie ma bardzo szczytny cel. Jest coś takiego, co wojskowi i nie tylko wojskowi określają jako strategię. Do osiągnięcia celów strategicznych konieczna jest pewna taktyka. Niektórym może się wydawać, że taktyka jest prozaiczna, brutalna, ale właśnie taktyka prowadzi do osiągnięcia celu strategicznego. Niestety, do naszego rządu uwikłanego w łatanie dziur w budżecie – przemawiają jedynie argumenty siły. Czyżby rzeczywiście miał się załamać nawet monitoring bydła? Byłby to cios taktyczny godzący w dotychczasową „strategię”! Co się stanie z resztkami eksportu, gdy zainterweniuje Unia za pomocą swoich dość bezpośrednich metod? Unia to i my, ale nikt się nie będzie z nami pieścił, z patałachami, co nie umieją wyhodować krowy czy świniaka, a chcą go sprzedać za wysoką cenę.
- Dobrze, że się spotkaliśmy w Turawie. Ci, co tam przyjechali mówili jednym głosem. Wszyscy chcą dobra weterynarii i ważne jest, że nareszcie dochodzimy do konsensusu. Wiemy, czego chcemy, o co walczymy. Czy poprą nas lekarze stale zagonieni za wiązaniem końca z końcem w swych niedoinwestowanych lecznicach?
- Niestety obawiam się, że wielu powie – „moja chata z kraja”, wasze problemy mnie nie dotyczą. Olek! Wiesz, że wśród funduszy unijnych przewidzianych dla rolnictwa nie ma tak naprawdę żadnego dla zakładów weterynaryjnych? Idą pieniądze na traktory, płyty gnojowe, obory, a my musimy sobie radzić sami, zupełnie jakbyśmy nie podlegali pod Ministerstwo Rolnictwa!
- Taka szansa, jak właśnie teraz na zmianę polityki państwa wobec tego sektora rolnictwa nie trafi się nam szybko. Nadchodzą wybory, zmienia się władza, wejdą ludzie ze świeżym spojrzeniem dobrze by było to wykorzystać.
- Włodek, z naszej strony zrobiliśmy sporo. Muszą nas poprzeć wszyscy koleżanki i koledzy. Mamy po temu ułatwioną drogę, uchwałę nie Rady, a Zjazdu w sprawie rezygnacji z wyznaczeń. Inaczej się nie przebijemy.
Włodek Szczerbiak
|