Tu może być Twoja reklama
Zapytaj >>

Młodego teścia przemyślenia o lekach -W.Szczerbiak

2006/06/24 11:21:47


Jak teściem zostałem.

Teściem stajesz się zwolna. Mi zajęło to, jak widać z nieobecności na stronie – około dwóch tygodni. Trudny to poród i obfitujący w rozliczne niespodzianki. A ile uległości, dobrej woli wymaga – to wiedzą wyłącznie teściowie. Teściowie, bo teściowe, jak skądinąd wiemy, nie idą na żadne układy.

Ot, ten drugi teść, znaczy ojciec synowej dał mi do myślenia, oj dał. Na odcinku około pięciu kilometrów obowiązywało ograniczenie prędkości do dwudziestu na godzinę. Były kiedyś roboty drogowe, a później zapomnieli zabrać znak. I jak szybko jechał Kaziu? (Choroba, zapomnieliśmy wypić brudzia. Chyba wypada, co?) Więc – wracając do tematu – jechał dwudziestką. Wszyscy trąbili, wyprzedzali nas, a on twardziutko posuwał jak pisze w kodeksie. Zwarłem się w sobie i postanowiłem wyjść naprzeciw nowemu obyczajowi. Coś, jak osadnictwo, a właściwie jazda na prawie niemieckim. Po pół godzinie już, już zaczynałem się przekonywać do tego nowego prawa. Ale przed nami, po odwołaniu ograniczenia pojawił się łagodny łuk. Co zrobił Kaziu? Ano skręcił, jak na dobrze wymusztrowanego żołnierza przystało, pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Zapiszczały opony, zarzuciło samochodem, ten kierowca z przeciwka profilaktycznie wyskoczył na pobocze. Czy prawo jest do końca takie dobre? Czy aby nie jest tak, że czasami trzeba zaimprowizować?

Gdybym był Niemcem – pewnie bym twierdził, że prawo to porządek i musi być. Ale Niemcy na ten przykład to mają swoje znaki ustawiane jakoś dziwnie. Tam, jak stoi znak z ograniczeniem, to rzeczywiście lepiej się go trzymać, bo inaczej samochód wyskoczy z drogi. Jak wyboje, to wyboje, plomby z zębów powypadają. Tam znak drogowy, a nawet i przepis ma swoje znaczenie. Nie jest wyłącznie dekoracją pobocza.

Pamiętam, jak kiedyś w moim pierwszym zachodnim aucie zmieniłem żarówki na mocniejsze, niż przewidywała instrukcja. (W maluchu zawsze tak robiłem i było dobrze) W Oplu weteranie już po miesiącu siadł mi przełącznik przy kierownicy. Był obliczony właśnie na sześćdziesiąt Wat i koniec! Wtedy się nauczyłem (kosztem nowego przełącznika), że słowo pisane w niemieckiej instrukcji może być święte. Ja jednak ciągle żyję w Polsce. Tu jest zupełnie inaczej. Najwyraźniej przepisy są, bo muszą być, a radzić sobie trzeba samemu.

Myślałem dwa tygodnie temu, że problemy etyczne, prawne, gospodarcze i licho wie jakie jeszcze, związane z dystrybucją leków weterynaryjnych mamy wyłącznie my, lekarze weterynarii. Okazuje się, że jednak to jest nasza Polska i tu obowiązują stare, dobre zasady wynikające z narodowego podejścia do wszelkich przepisów. Otóż problemy z lekami, chyba nawet większe niż weterynaria mają aptekarze. Większe, bo jest ich więcej, mają obrót tym towarem dopełniający nasze pięć procent do pełnej setki. Najśmieszniejsze wydało mi się to, że leki, o które były takie wojny, że szyszki spadały z całkiem wysokich świeczników – teraz stanowią nadal źródło zmartwień aptekarzy.

Zaraz wyjaśniam, co się dzieje. Przykładowo lek jest do sprzedania w aptece za sto złotych, hurtownia aptece odsprzedaje go za siedemdziesiąt zł. Na razie jasne, zgadza się? Z naszych składek – ZUS (państwo) – do preparatu dopłaci aptece powiedzmy dziewięćdziesiąt złotych. Co robią mądrzy menagerowie? Ano eksperci marketingowi sprzedają farmaceutyk zamiast za dziesięć złociszów – za pięć albo i dwa zł. I jeszcze im zostaje! Ba w niektórych aptekach bywa, że płacą nabywcy za to, że ten dostarczył receptę! I znowu im zostaje! Czyli chory zamiast po dopłacie z Funduszu zapłacić dziesięć złotych – otrzymuje od wdzięcznego za obrót aptekarza na przykład piętnaście złotych plus lek! Jak zarabia sprzedawca? Na obrocie, na obrocie kolego, bo u kogo innego klient „kupi” taki popłatny lek?

Jedźmy dalej. Takie sztuki stosują głównie wielkie sieci apteczne, często lokalizowane w supermarketach. Małe firmy aptekarskie plajtują, jak nasze. A wiecie Państwo, jak tam u nich wygląda sprawa takiej powiedzmy Polopiryny, leku dopuszczonego na wolny rynek? Więc Polopiryna w supermarkecie, zamiast powiedzmy pięć złotych, jak na osiedlu – kosztuje piętnaście złotych! Czemu? Zwyczajnie – jak boli cię głowa w domu – posyłasz żonę, albo jeszcze lepiej teściową (nota bene!) do kiosku i masz pastylki za pięć złotych. Jak zaboli ci głowa w supermarkecie – nie polecisz przecież na osiedle po Aspirynę, tylko kupisz w ichniej aptece, tej sieciowej. Co z tego, że za piętnaście złotych, jak głowa zaraz przestaje boleć i dalej sobie krążysz wśród dóbr cywilizacji wyłożonych do twojej dyspozycji?

Czyli znowu jesteśmy małymi psiaczkami, „Pikusiami” takimi z naszymi „przekrętami” na lekach. Mało, że kwoty nie takie to i finezji brakuje, nieprawdaż?

Poruszając temat handlu lekami chciałem znaleźć drogi wyjścia, zaradzić, ratować tych bardziej przepisobojnych, mniejszych, żyjących licho wie czemu z lecznictwa. Tak prawdę mówiąc chciałem zaproponować ceny urzędowe. Proszę, spokojnie, spokojnie, nie przerywajcie czytania! Rozmawiamy na razie czysto hipotetycznie! Zaraz wytłumaczę, czemu sobie tak wymyśliłem.

Mianowicie Olek powiedział mi, że jego kumpel w jednym z landów w Niemczech sprzedaje lekarstwa właśnie według tej zasady cen urzędowych. Kumple tego kumpla robią tak samo i handel „autoszczepionkami” (lekami z ciężarówki) – leży na obie łopatki. Dzieje się to nie tylko ze względu na niemieckie umiłowanie drylu. Zasada jest prostsza. Tam, oprócz Inspekcji, Izby do handlu lekami „doczepia się” i to bardzo skutecznie – skarbówka. Miałeś panie doktorze do sprzedania leki za pięćset złotych? To czemu do Jasnej Anielki nie odprowadziłeś podatku od pięciuset, tylko od trzystu? Oszukałeś panie doktorze FISKUSA! Podatku łaskawco nie odprowadziłeś! Guzik nas obchodzi po ile sprzedałeś! Miałeś odprowadzić z tego taki a taki podatek! A ty – co? Przestępca podatkowy!

Najśmieszniejsze, że na podobny pomysł rozwiązania kwestii wpadli i nasi farmaceuci od leków ludzkich. Walczą od jakiegoś już czasu o ceny urzędowe z ministrem zdrowia. I pewnie wywalczą. Czy im pomożemy? Czy nam się opłaci dokładniejsza buchalteria w zamian za uszczelnienie obrotu lekami? Czy watro wracać do komuny?

Sądzę, że Izba nasza i aptekarska mogą podjąć w tej sprawie współpracę. Chętne do rozmów jest też Stowarzyszenie Producentów i Importerów Leków Weterynaryjnych.

Weterynaria, mimo że jej obrót brutto środkami farmaceutycznymi stanowi zaledwie te pięć procent – wagowo obraca całkiem istotnymi ilościami, mogącymi i stanowiącymi problem jako pozostałości, jako preparaty prowadzące do odczuwalnej antybiotykooporności w populacji nie tylko zwierząt. Nie jesteśmy więc tu tak całkiem od macochy!

Proponuję zabawę. Na pierwszej stronie „Medicusa”, tam po lewej stronie jest ankieta przygotowana przez Andrzeja Bończaka. Pytanie przewodnie brzmi: Jaka jest Państwa opinia na temat naprawy rynku leków weterynaryjnych?

     1. Nie zmieniać.
     2. Ceny urzędowe.
     3. Zaostrzyć restrykcje.
     4. Oddać leki innym.
     5. Inne.

Te inne rozwiązania proszę podać już nie do ankiety, a tu pod spodem w formie postów. Tym sposobem nie załatwimy też kwestii naszego ze wszech miar zresztą słusznego lenistwa z wyjazdami do zwierząt. No, może ktoś, kto zobaczy, że lepiej wziąć kasę za leczenie i za lek, niż za sam lek – skusi się na tą urzędową ekwilibrystykę. Ci cwańsi będą nadal bazować na taniości leków sprzedanych, a nie zastosowanych. A może nie tak do końca? Może fiskusowi będzie wtedy łatwiej zapytać: No dobrze, to podatek za lekarstwa, tu wszystko gra, a gdzie za usługi panie doktorze? Myślicie Państwo, że urzędnicy podatkowi podołają takim wyliczeniom?

Włodek Szczerbiak

Komentarze czytelników:

Brak komentarzy.

Wróć do artykułów

© copyright 2004-2005 by Drag, design by Kokuryu. Wszelkie prawa zastrzeżone.