Weterynaryjna „puszka Pandory?”
Jest takie wyświechtane powiedzenie, że „im dalej w las tym więcej drzew?” i ono dziś najlepiej obrazuje stan mego ducha po trzech latach działania najlepiej Krajowej Radzie. W 2004 roku’ gdy powstawało Stowarzyszenie, miałem precyzyjny osąd kto jest swój, a kto obcy i co należy zrobić, aby tu na
dole żyło się lepiej. Dziś po latach spotkań, posiedzeń, zjazdów i negocjacji mam już wiele wątpliwości co do rzeczywistych oczekiwań poszczególnych grup w ramach naszego zawodu. Oczywiście każdy chciałby mieć jak najlepiej, ale niektórzy źle znoszą cudze sukcesy uważając, że powstały
ich kosztem. W większości należymy do wolnego zawodu, czyli sami decydujemy o swoim dobrobycie. Chcąc jednak skorzystać ze zleceń budżetowych, wpadamy państwowych „matnię zależności państwowych robotników” o mentalności „pańszczyźnianych
chłopów”, którzy zrobią wszystko żebyśmy poczuli ten sam stres co oni.
Czyżby zawiść? Chyba tak. Jeśli jednak sami otwierają po południu gabinety, to „kombinują” jak mogą i dumpingują ceny usług, aby wycisnąć jak najwięcej - taka sobie podwójna moralność. Dzisiaj, gdy wynagrodzenia w Inspekcji mogą
zostać wreszcie znacznie podniesione dzięki staraniom Krajówki oraz niezliczonym spotkaniom jej członków z posłami, senatorami i ministrami, nagle ktoś próbuje cały ten sukces przypisać „zakulisowym szemraczom”, którzy klikając brednie na swoim „kompie” uwierzyli już w swoją wielkość.
Kiedy przed rokiem z inicjatywy Krajowej Rady powstawał Ogólnopolski Komitet Protestacyjny, Izba udzieliła mu wsparcia kadrowego i lokalowego a później również finansowego, organizując cały protest. Wyszliśmy z założenia, że problemy, o które miał walczyć Komitet dotyczyły większości lekarzy, którzy składki. Od początku jednak jasne było, że w stosunku do Inspekcji to właśnie związki zawodowe muszą uzyskać akceptację i upoważnienie inspektorów, aby wejść w spór zbiorowy z rządem i negocjować warunki pracy i płacy.
Związki jednak nie wzbudzały zaufania u swoich potencjalnych członków, stąd pozostały nieliczne i bezsilne. Jednym słowem nie zrobiły nic, aby protest był legalny. Dopiero teraz, po roku od protestu, niektórzy inspekcyjni członkowie Komitetu Protestacyjnego dojrzeli do konieczności reaktywowania
Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy Inspekcji Weterynaryjnej. Lepiej późno niż jeszcze później, tylko czemu koledzy Borowski i Walterach zwołując zebranie sprawozdawczo-wyborcze winę za własną bezczynność próbują zwalić na rzekome cyt: „szykanowanie i marginalizowanie” związku przez
Krajową Radę, która przecież do tych działań namawia ich od wielu lat. Izba nie marginalizowała Związku Zawodowego, bo przynależność do niej jest obowiązkowa i nie musiała z nim konkurować o wpływy. To sam związek nie potrafił przez lata trafić do swych potencjalnych członków z ofertą, która uczyniłaby go atrakcyjnym dla lekarzy Inspekcji i wiarygodnym w walce o lepsze warunki finansowe. Ktoś tu wyraźnie nie rozumie istoty samorządu wolnego zawodu, zwłaszcza gdy do południa tkwi w Inspekcji, a po południu w prywatnym gabinecie. To wyłącznie polski ewenement, który powoduje u tych ludzi wewnętrzne rozdarcie w kwestii własnych oczekiwań i potrzeb. Może już niedługo silna finansowo i kadrowo Inspekcja nie będzie musiała albo nie będzie mogła dorabiać w prywatnej praktyce. Uważam, że dobre praktyki kliniczne nie będą miały czasu, ani potrzeby „łaszczyć” się na zlecenia budżetowe. Póki co jednak i jednym, i drugim przydają się dodatkowe środki,
więc nie widzę potrzeby, aby już dziś to niszczyć. Tylko wspólna Izba daje nam takie możliwości. Patrząc jednak dalej, jak pisze Borowski, taki podział na klinicystów i higienistów wydaje się nieunikniony, bo postępująca specjalizacja w zawodzie uniemożliwi spełnienie wymaganych standardó, by
prowadzić wszystko jednocześnie. Po co więc Borowski „sieje wiatr” namawiając kolegów z Inspekcji do zawieszenia członkowstwa bądź wystąpienia z Izby, skoro to właśnie ona umożliwia jemu i wielu jego kolegom prowadzenie gabinetu po godzinach i dorobienie do urzędniczej pensji. Jeśli on sam czuje się szykanowany i marginalizowany przez Izbę, to winien z niej wystąpić i zamknąć gabinet, ale niech nie robi „wody z mózg” kolegom, którym gabinety i możliwość praktyki są jeszcze potrzebne. Patrzmy więc dalej Kolego Borowski ponad grupowe partykularyzmy i hołdujmy raczej zasadzie „Primum non nocere”,
bo pewne posunięcia będą nieodwracalne i można komuś zrobić krzywdę. W naszym „weterynaryjnym lesie” rośnie wiele drzew i krzewów, poplątanych korzeniami ze złożonym systemem zależności, ale wycięcie kilku z nich powoduje, że po niedługim czasie ich miejsce zastępują inni- nie koniecznie
lepsi. Czasy rewolucji, niosących jedynie słuszne idee mamy już na szczęście za sobą, a ich skutki tkwią głęboko w podświadomości wielu. Próba budowania własnego geniuszu na rzekomej indolencji i bezczynności poprzedników to
dziś tylko „michnikowskie jąkanie- teraz k..wa my”!
Budujcie Koledzy silny związek lekarzy Inspekcji i spróbujcie włączyć się w nurt starań o właściwe miejsce zawodu Państwowego lekarza weterynarii i jego wynagrodzenie. Jeśli wreszcie zobaczycie jakie to trudne, to być może docenicie wieloletnią pracę Krajowej Rady i całej Izby, którą dziś obwiniacie o własną bezsilność i bezczynność. Jak czytam te wypociny Kolegów Borowskiego i Walterbacha to przypomina mi się sierżant z wojska, któremu dowódca zabrał żołnierzy do śniegu, a on stwierdził, że chciałby dziś coś, zrobić ale nie ma kim.
Jacek Sośnicki- Wielkokopolska
|