Tu może być Twoja reklama
Zapytaj >>

"Pasterze" - Włodek Szczerbiak

2008/04/28 08:29:43


Jak tylko sięgają przekazy na glinianych tabliczkach, jak świadczą naskalne malowidła – człowiek z uporem godnym lepszej sprawy zajmował się gospodarką. Umiejętność właściwego czasu i sposobu postrzygania owiec przeszła na różne nacje, zgoła niemające nic wspólnego z rolnictwem, hodowlą. Nawet kapłani żyjący wyidealizowanym zdawałoby się świecie przestrzegają pewnych zasad gospodarowania „uprawianym przez siebie poletkiem”.

Weterynarii dość długo pozornie obca była wszelka myśl o planowaniu. Niemniej elementy tego procederu zawsze wyłaniały się spoza węgłów. Konieczność gospodarskiego podejścia do naszej pracy doskonale wychwycił doktor Andrzej Lisowski, prowadzi nawet specjalne szkolenia mające przybliżyć lekarzom realia ekonomi. Weterynaria nie jest wyłącznie leczeniem, zapobieganiem chorobom. Weterynaria to też konieczność i umiejętność istnienia w otaczającym świecie biznesu, podatków, przepisów.

Dziś w naszym zawodzie panuje totalna anarchia, jeśli chodzi o możliwości eksploatowania rynku usług. „Każdy sobie rzepkę skrobie”, „krawiec kraje, jak mu materiału staje”. Proste to i odwieczne zasady, na nich się opiera koegzystencja lekarzy prywatnej praktyki w terenie. Niby istnieją pierwociny etyki, jest nawet odpowiedni kodeks, lecz tak i tak problemy muszą rozwiązywać się same. Społeczeństwo nie jest w jakikolwiek sposób zainteresowane naszymi wewnętrznymi sprawami.

Nie zawsze można pozwolić osobom tylko sądzącym, że coś umieją na robienie - czego tylko dusza zapragnie. Są zawody wymagające pewnej wiedzy. Dostrzegają to nieliczni. Doskonale oddaje to postawa posła Palikota mówiącego, że jego Nadzwyczajna Komisja Sejmowa jest za tym, żeby ułatwiać, upraszczać, likwidować wszelkie bariery, koncesje. Ta komisja najchętniej by dopuściła każdego entuzjastę do dowolnie wybranej sobie pracy, a rynek miałby stanowić jedyny mechanizm regulujący takie działania. Z jednej strony kapitalizm, swobodna konkurencja, a z drugiej – „urawniłowka”, socjalizm. A może nawet i hasło „róbta co chceta”? Mimo odgórnych działań ułatwiających konkurencję, nasz zawód ciągle nosi w sobie pewne cechy koncesjonowania. Swego rodzaju lapsusem jest fakt, że w zasadzie może być wykonywany przez każdego, ale z wyjątkiem techników weterynarii, którzy mają w tym kierunku konkretne ograniczenia prawne. Konia, czy kota – każdy sobie leczyć może. Aż do skutku. Są więc pewne uregulowania, ale niezbyt wiele niosące.

Całe szczęście, że nie ze szczętem ulegliśmy populizmowi. Stworzyliśmy pierwociny zasad współpracy, a właściwie współistnienia. Izba wprowadziła wstępną segregację działalności terenowej. Powstał podział zakładów leczniczych. Wprawdzie gdzieś w tym bałaganie zaginęli lekarze niepotrzebujący do swojej pracy formalnie zarejestrowanych pomieszczeń, lecz „pierwsze koty za płoty”. Przykładem naszej reformatorskiej euforii jest sytuacja lekarzy wyłącznie badających mięso, a także konsultantów. Celowość zakładania gabinetów przez nich bierze się wyłącznie z przepisów, a właściwie wywijasów prawa. Prawa, które sami sobie ustanowiliśmy ileś lat temu. Obecnie znamy wiele lapsusów, pojawiły się nowe potrzeby. To co? Zmieniamy? Ano pomalutku, krok za kroczkiem – zmieniajmy!

Co kilka lat ktoś porusza kwestię obszaru, terenu na jakim odbywa się nasza praktyka. Do dziś w Polsce obowiązuje znakomita wykładnia praktyczna opierająca się na przepisie „wolność Tomku w swoim domku”. Nie wszędzie tak jest. Są na świecie kraje, gdzie kwestie współpracy, czy też wzajemnego wchodzenia sobie w drogę – zostały uregulowane prawnie. Bywa, że „praktykę” trzeba sobie wykupić. Czy takie uregulowanie powoduje, że życie staje się prostsze lub łatwiejsze? Czy dzięki wtłaczaniu życia w gorset coraz to nowych przepisów zyskuje ono na jakości? Jak wszędzie są i orędownicy i przeciwnicy wszelkich regulacji. Te dwa skrzydła stoją na krawędzi całej masy ludzi wtłoczonej w machinę prawa. Bo prawo od bezprawia praktycznie różni się tym, że ono jest oparte na przepisach, a anarchia na etosie wolności. Niemniej niezależnie, czy oprzemy się na prawie, czy na anarchii – zawsze jakaś sprawiedliwość musi być. Ta sprawiedliwość wynika z podstawowych praw przyrody, praw „naturalnych”. A swoją drogą - prawo i „naturalne” – dobre połączenie, co?

Wśród ludzi obwarowanych prawem – rację ma ten, kto jest zgodny z „literka przepisów”. Albo - który głośniej krzyczy, co jest z kolei sposobem rozsądzania w anarchii. Kółko jest zamknięte, prawo i anarchia czerpią z siebie wzajemnie. Niemniej prawo umożliwia rządzenie, daje władzę. Natomiast anarchia, trwa w ciągłym konflikcie interesów. W konflikcie podlegającym pewnej homeostazie. Tu rację ma ktoś o większej sile przebicia (zresztą podobnie bywa z przeciwnej strony szalki, w społeczeństwie prawa). Czy będziemy żyli zgodnie z prawem, czy zgodnie z rytuałami stadnymi, życie jakoś się potoczy. Kwestia tkwi wyłącznie w szybkości tego ruchu.

Tak sobie dywaguję, zastanawiam się, czy warto by wprowadzić w weterynarii ograniczenia obszaru praktyk. Można na przykład ustalić, że na terenie danej Izby ilość praktyk jest ściśle określona i nie podlega zmianie. Właścicielem takiej praktyki mógłby być lekarz weterynarii, inny podmiot, lub Izba – wydzierżawiająca praktykę na określonych zasadach. Każda praktyka miałby prawo do prowadzenia działalności w oparciu o właściciela (dzierżawcę) i pracowników. Taki układ spowodowałby niemożliwość powstania kilku praktyk na tej samej ulicy, jak ma to miejsce w obecnym bezkrólewiu. Dla „starych” lekarzy taki układ byłby wygodny, pozwalałby skupić się na doskonaleniu firmy, uwolniłby od drapieżnej konkurencji. Ochrona przed pauperyzacją. Drugą stroną medalu jest ograniczenie konkurencji wyłącznie do już istniejących lecznic. Zawsze to jest ograniczenie i może pogarszać jakość usług. A co z narybkiem? Nie jest tak zupełnie źle! Teraz lecznice niekiedy się zabijają, żeby zatrudnić techników, bo ci nie stworzą konkurencji zaraz za bramą. Uregulowanie przepisów spowoduje, że pracę znajdą młodzi lekarze. Nikt nie będzie się bał ich zatrudnić, a ci będą mieli prawo kupienia sobie własnej praktyki, wejścia w spółkę dopiero po iluś latach pracy.

Wróćmy do uwłaszczeń. Praktykę właściciel mógłby sprzedać, wydzierżawić. Prosty układ. Praktyka jest moja, jak cyrk - więc „wszystkie małpy moje”. Gdyby jeszcze do tego dodać określony teren, wtedy by powstało coś na kształt gospodarstwa rolnego. Gospodarstwo moje, ziemia moja i każdy, kto bez mojej zgody narusza tą własność jest złodziejem. Obecnie mamy inny układ. Przypomina on las, który jest państwowy, czyli niczyj i każdy w nim robi, co chce. Jeden zbiera grzyby, drugi poziomki, trzeci strzela sarny. Ale, czy w naszym lesie każdy może sobie tak polować? Nie! W lesie polować może tylko członek danego koła, a każdy inny jest kłusownikiem, ściganym przez prawo. Legalny myśliwy prowadzi gospodarkę zwierzostanem, dokarmia, selekcjonuje. Istnieje plan odstrzałów. Kłusownik tylko podkrada.

Komisja posła Palikota jest przeciwna wszelkim ograniczeniom. Chcą otwierać, uwalniać. Leki niech będą sprzedawane w sklepach, każdy może być lekarzem. Ale ograniczenia są wszędzie! Często ułatwiają, przyspieszają życie. Były i będą! A gdyby tak coś wprowadzić na logicznych zasadach, opartych o stary jak świat czynnik własności? Uwłaszczenie lekarzy weterynarii? Może to rozwiązanie dla naszych bolączek. Ilu lekarzy by się chciało bawić w „psucie” sobie terenu poprzez handel lekarstwami? Wejść na obcy teren? – To niemoralne, nieetyczne, ewidentne kłusownictwo, wręcz złodziejstwo! Z natury jesteśmy anarchistami. Lecz pewne obwarowania prawne stanowią o naszej wygodzie, żeby nie powiedzieć wygodnictwu.

Zastanawiam się czy warto. Czy warto robić rewolucję w obecnym stanie prawnym? Zamiast dotychczasowych zalet i wad starego układu pojawią się nowe. Nowe, czyli nieznane, albowiem „wszystko płynie”.

Wlodek Szczerbiak

Komentarze czytelników:

Brak komentarzy.

Wróć do artykułów

© copyright 2004-2005 by Drag, design by Kokuryu. Wszelkie prawa zastrzeżone.