Szanowny Panie Doktorze!
List ten piszę do Doktora Janusza Związka, który w imieniu Głównego Lekarza Weterynarii wzywa mnie i innych lekarzy do niestosowania się do uchwały Krajowej Rady Lekarsko-Weterynaryjnej.
Zastanawiam się, czy to Pan, czy ktoś inny ma wobec nas prośbę i czy wiecie Państwo, o co nas prosicie. Uchwała Izby jest naszym korporacyjnym prawem. Można się jej przeciwstawiać, o ile jest ona niezgodna z przepisami. W tym wypadku żadnego dowodu na jej niezgodność nie ma. Chce Pan, Doktorze z mocy Swojego urzędu wprowadzić rozłam w naszej Izbie. Nie wiem, czy robi to Pan jako członek Izby, czy jako osoba obca. Skoro użył Pan w podpisie tytułu „lekarz weterynarii” – występuje Pan, jako lekarz posiadający prawo wykonywania zawodu, członek Izby. Nie moim zadaniem jest ocena, czy to Pan, czy osoba zamiast której się Pan podpisuje nakłania do łamania prawa naszej korporacji zawodowej. Niemniej – taki fakt ma miejsce. Jako przedstawiciel Ministerstwa najwyraźniej uważa Pan, że działania Izby broniącej interesu swoich członków, lekarzy są bezprawne.
Faktem bezspornym jest, że przynajmniej większość lekarzy pracuje w swoim zawodzie, bo im się za to płaci. Brak pensji, zbyt niska pensja prowadzi do braków kadrowych, zagrożenia bezpieczeństwa. Strajki zwoływane przez Izbę Lekarską, odstąpienia od łóżek nie były zagrożeniem bezpieczeństwa ludności, przynajmniej nikt z ministerstwa nie zgłosił takiego zagrożenia do Sądu Najwyższego. Pan, natomiast chce koniecznie zgłosić do SN zagrożenie bezpieczeństwa żywnościowego wywołane naszą niechęcią do badania świń na uwłaczających nam i naszemu Kodeksowi Etyki warunkach. A mówimy o odmowie przeprowadzenia badań w kierunku choroby o znaczeniu bardziej politycznym, niż epizootycznym. Zwalczenie tej choroby ma się opłacać. Pan chce, żeby opłacało się wyłącznie hodowcom. Cóż, skoro Pan tak to widzi. Ostatecznie ta Izba jest nasza, wspólna… Możemy robić z nią, co się nam tylko spodoba!
Działania Izby uchroniły status Inspekcji od rozmienienia w postaci bliżej nieokreślonego konglomeratu. Wtedy Izba była potrzebna? Działała były prospołecznie, żeby zachować status quo weterynarii? A dziś, kiedy chodzi o parytet dochodów szeregowych lekarzy – Izba występuje przeciw społeczeństwu? Coś mi tu się nie zgadza.
A mówiąc już tak na bardziej prywatnym gruncie – wzywa mnie Pan do walki o interes publiczny. Ja do tej walki zgłosiłem się na ochotnika już zimą, gdy miał Pan problem z grypą ptaków. Nie dostałem od Państwa żadnej, żadnej odpowiedzi. Najwyraźniej dobrze się stało. Pewnie do dziś nie zostałbym opłacony za pracę. Ot, ta słynna organizacja działań kryzysowych… Taka praca dla rządu jest rzeczywiście „pro publico bono”. Pół zmartwienia, jeśli dotyczy osób przez pana zatrudnionych. Pracownicy Inspekcji podpisali z Panem, pańskimi przedstawicielami umowy i na ich podstawie robią, co im Pan każe w godzinach pracy. Ja nie dostąpiłem tego zaszczytu. Dla Pana musiałbym zrezygnować z normalnej pracy w lecznicy, nawet zamknąć ją. Za uścisk Pana ręki? Wielki to dla mnie splendor, ale będę pragmatyczny, moja rodzina też musi z czegoś żyć.
Panie Doktorze! Zarzuca Pan uchwale Rady niezgodność z Konstytucją. Z tego, co wiem (z protokołów sejmowych) miał Pan niejednokrotnie okazję słyszeć o totalnych problemach wiejskiej weterynarii, inspekcji weterynaryjnej. Mówili o tym posłowie i członkowie Rady, a pan przy tym był. I jakoś nie trafiło Panu do przekonania, że problemy, przed jakimi stoi Pan i Ministerstwo wynikają z niedofinansowania, z braku zainteresowania władz problemami weterynarii? Na każdym kroku powtarzali to Panu Posłowie, moi koledzy z Rady Krajowej. Czy może usunął Pan te problemy? Ogromnymi staraniami naszych Kolegów z Izby zostały wywalczone nowe etaty dla Inspekcji. Liczne nasze działania w celu wzmocnienia pozycji weterynarii nie spotkały się z jakimkolwiek odzewem, wsparciem ze strony Głównego Inspektoratu i Departamentu. Tak przynajmniej wynika z relacji w „Życiu weterynaryjnym”, z nieformalnych rozmów z członkami różnych komisji. Staram się zrozumieć, że i Pan ma kogoś, kto Pana rozlicza z pracy. Zrobił Pan mnóstwo, jestem pełen podziwu dla Pańskiego dzieła w postaci przygotowania akcji zwalczania choroby Aujeszki. Projekt, logistyka, przygotowanie Inspekcji. O nas, prywatnych nawet Pan słyszeć nie chciał.
Niemniej patrząc z pozycji szeregowego lekarza weterynarii, pospolitego „deptacza gnoju”, jak mówią o nas niektórzy nader skromni koledzy – widzę, że poza przygotowaniem administracyjnym, propagandowym – akcja nie jest gotowa. Rozumiem, że pierwsze próbobranie, przeprowadzone bez kontroli przemieszczania zwierząt, bez ich znakowania, przy niepełnych mocach laboratoriów – jest tylko preludium. Właściwą akcją będzie dopiero drugie próbobranie. Czy tylko z tego powodu mam biegać po wsiach w kurzu i upale z probówkami i wyszukiwać pochowane w komórkach świnki? Żeby sobie potrenować? Mało to się nasprawdzałem w różnych akcjach? Toż to jest robota wyłącznie psu na budę! Ministerstwo nie chce postąpić, jak Czesi i badać w rzeźniach? Mamy ganiać pod drewutniach? A do tego brak kontroli przemieszczania, niewydolność laboratoriów. Jakie odniesienie w stosunku do dobra publicznego ma taka praca? Czy nie jest marnowaniem podatków? A może chodzi Panu Doktorze o przetarcie szlaków, o sprawdzenie naszych możliwości? Najwyraźniej chce Pan tylko zacząć. To w zupełności Panu wystarczy. Dopiero drugie próbobranie będzie miało jakikolwiek sens merytoryczny. Oczywiście, o ile do tego czasu uda się Panu znaleźć lekarzy do pracy w laboratoriach, inspekcji, o ile wejdą odpowiednie przepisy. Nasze ministerstwo totalnie zaniedbało sprawę kadr w weterynarii. Największy wpływ Departamentu, czy Głównego Inspektoratu – dotyczy oczywiście pionu urzędowego, gdzie brakuje trzydzieści procent lekarzy, gdzie nawet sama struktura wiekowa świadczy o niedociągnięciach kadrowych. Czemu docierają do mnie zewsząd wieści, choćby z prasy zawodowej – o problemach z zatrudnieniem lekarzy w Inspektoratach?
Czemu lekarze nie chcą podejmować pobierania prób? Tu – mogę Panu powtórzyć to, co już mówili Koledzy, Koleżanki z Rady – wiejska weterynaria to lekarze powyżej pięćdziesiątego roku życia. Lekarze, którzy swoje zdrowie i siły oddali pracy zawodowej. Czy my jesteśmy gotowi podjąć akcję? Mimo wszystko - jesteśmy! Ale niech Pan, Pański Inspektorat, Departament uszanują nasz trud. Prosiliśmy o uregulowanie prawa, o podwyżki, a odpowiedź dostajemy - niczym grochem o ścianę. Nasze potrzeby lepiej rozumieją posłowie, niż lekarze weterynarii zatrudnieni w ministerstwie! Akcję możemy podjąć, nawet kosztem zdrowia i sił! Ale – proszę nam za pracę zapłacić i proszę nie posługiwać się frazesami, lub dowolnie interpretowanymi aktami Konstytucji. Konstytucja jest dla obywateli. Pierwszym prawem i obowiązkiem każdego obywatela jest żyć, by pracować. My tą akcję podejmiemy, nawet w Polsce, nie wyjedziemy za granicę, gdzie nas znacznie wyżej niż Pan cenią, ale – chcemy, żeby nasza praca się kalkulowała i nie była kryminogenna. Czy ja o tym pierwszy Panu piszę?
Pisze Pan w swoim ostrzeżeniu do lekarzy prywatnej praktyki, piśmie pod tytułem „według rozdzielnika” – że działania naszej garstki mogą zostać odebrane jako „niedozwolona forma nacisku na konstytucyjne organy państwa”. Działanie takie może – Pana zdaniem „zrazić do innych słusznych postulatów dotyczących zwiększenia środków finansowych na funkcjonowanie Inspekcji Weterynaryjnej”.
Teraz ja już nie myślę o Inspekcji weterynaryjnej. W tej chwili myślę wyłącznie o sobie, czy jest sens pracować dla Pana, co z tego będę miał. Widzę, jak bardzo pod Pana batutą chcą pracować Inspektorzy, jak im Pan płaci. W żaden sposób nie daje się Pan przekonać, że coś jest nie tak, mimo że podobno z góry – lepiej widać.
Szanowny Panie Doktorze! A co to za eksperyment naukowy Pana ministerstwo chce zrobić ogłaszając zaciąg do pomocy przy trzymaniu świń w cenie dziesięciu złotych za godzinę brutto? Też Pan wystąpi do Sądu Najwyższego? Do tej pracy są potrzebni ludzie silni, odpowiedzialni, niebojący się brudu. Idąc za Państwa ideą – zaproponowałem robotnikom, których zatrudniłem u siebie do wykopów pod kanalizację – Państwa warunki. Czy muszę opowiadać, jak serdecznie zostałem wyśmiany?
Lekarzy weterynarii do ganiania za świniami motywuje jakaś idea, powołanie. Ale tylko do pewnego momentu. W ślad za ideą musi iść pewien racjonalizm, pragmatyzm, pieniądze. Lekarz, który podjął pracę w terenie musi być i jest silny jak wół! Takie warunki fizyczne są też w zupełności wystarczające, żeby podjąć pracę w budownictwie, przy autostradach. Tam płacą po siedem tysięcy netto za samą obsługę sprzętu. Jest to praca specjalistyczna, bo trzeba mieć tam przynajmniej zawodowe wykształcenie, ale to inna para kaloszy, prawda? Weterynaria – to same konowały, nieuki! Postawa Pana Doktora, Departamentu, Głównego Inspektoratu, które to Pan zdaje się reprezentuje w swoim piśmie – nas tylko w tym utwierdza. Proszę mnie, ani Izby niczym nie straszyć. Jak to się kiedyś mówiło – niżej łopaty zejść się nie da. Wielu z nas to przerabiało w dziewięćdziesiątym roku.
Mamy weterynarię dokładnie taką, jakiej chciał Rząd. Wymiareczkowaną, walidowaną, z o dziwo – topniejącymi „zasobami ludzkimi”. Dokładnie taką, jaka została stworzona dzięki pozbawionym perspektywicznego myślenia działaniom. To Państwo zrobiło z nas przedsiębiorców. A gdzie konsekwencja? Jak się powiedziało A, są i kolejne literki w alfabecie. Ministerstwo liczy na działanie rynku – oto one właśnie! Zapłaćcie, stwórzcie porządne prawo! Robota zrobi się sama! Wielokrotnie mówiliśmy o tym, okazało się to być „gadaniem dziada do obrazu”, Panie Doktorze. Nadbudowa, którą uzyskaliśmy na studiach, w trakcie specjalizacji – legła w gruzach, jest potrzebna Panu, wyłącznie do sabotowania uchwał Rady Krajowej.
Skoro brutalny, chwilami może nieparlamentarny język stanowi jedyną alternatywę dla działań Izby, także Pańskiej Izby, cóż najwyraźniej takimi nas chce mieć Rząd. Wielu z nas jest i czuje się przedsiębiorcami. Bazujemy na zysku kapitałowym, bo nasze państwo, działaniami swojego ministerstwa – oduczyło altruizmu.
Wlodek Szczerbiak
|