Drogie koleżanki i koledzy!
Wybraliśmy już delegatów na zjazdy okręgowe Izby Lekarsko-Weterynaryjnej.
Trwa obecnie drugi etap wyborów Okręgowych Rad Lekarsko-Weterynaryjnych,
ich prezesów oraz delegatów na zjazd krajowy. Mamy jednak niepokojące
sygnały, iż niektórzy nasi koledzy, nie zauważyli jeszcze powagi sytuacji
i beztrosko rezygnują z kandydowania do władz izby, rozbijają się głosy
delegatów wolnej praktyki i wracają „upiorni administratorzy z
przeszłości”, którzy dawno już mieli swoje przysłowiowe pięć minut. Być
może poruszam niepopularny dziś temat ale najwyższy już czas wziąć sprawy w
swoje ręce. W 1988-89 roku, gdy dyskutowano o konieczności powstania izby
jako organizacji reprezentującej zawód lekarsko-weterynaryjny entuzjazm był
wielki, ale już wówczas pojawiło się zdanie autorstwa bodajże
nieodżałowanej pamięci kol. Tadeusza Majewicza, że cyt.: „izba to będzie
taki bacik na prywaciarzy”. Niestety dzisiaj po piętnastu latach istnienia
jest ona coraz częściej tak właśnie odbierana. Kojarzy się nam ze
składkami, stawianiem coraz to nowych wymagań odnośnie kwalifikacji
lekarzy, wyposażenia praktyk, sposobu prowadzenia lecznicy, a w końcu z
procesami przed sądem i dochodzeniami Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej
pod byle pretekstem.
Kiedy jednak pojawia się problem zmniejszania się dochodów z praktyki,
zamrożone są stawki za monitoring i obniżane stawki za badanie mięsa, to
urzędowi działacze izby odpowiadają, że nic nie można zrobić, bo nikt ich
nie słucha i nie liczy się z ich zdaniem.
Od paru lat nasila się proces alienacji struktur izby od jej członków.
Lekarze wolnej praktyki goniąc za przysłowiowym groszem nie angażują się w
jej działanie, a więc izbę zdominowali inspektorzy PIW. Z czasem sami oni
uwierzyli w swoją „boskość” i próbują traktować rzesze prywatnie
praktykujących lekarzy jak „stado baranów” do płacenia składek, którym
przed wyborami należy coś obiecać, a później tłumaczy się, że nic nie dało
się zrobić. Ci eleganccy panowie zapomnieli już całkiem, że po 1990 roku w
państwowej weterynarii pozostali głównie ci , którzy jako praktycy nie
mieli szans zaistnienia w terenie nie z powodu swoich wybitnych zdolności
przywódczych, ale właśnie z powodu ich braku. Dzisiaj próbują oni wmówić
nam, że jesteśmy niedouczeni, niekompetentni, nieodpowiedzialni i wręcz
pazerni na pieniądze z wyznaczeń, których w tym stanie rzeczy nie można nam
już powierzyć.
Były Główny Lekarz obniżył znacznie dochody z wyznaczeń troszcząc się
głównie o kondycję przemysłu mięsnego, dzięki czemu zdobył przydomek
„książę rzeźników”. Wystąpieniami medialnymi obraził rzesze prywatnie
praktykujących lekarzy, ale Rzecznik Odpowiedzialności nie może do dziś
znaleźć dowodów jego winy. Nowy Główny chce walczyć o etaty, aby
rozbudować Inspekcję kosztem ograniczenia udziału w wyznaczeniach
prywaciarzy. Tylko silna izba może się przeciwstawić planowemu obniżaniu
dochodów lecznic z wyznaczeń, ale nie wymagajmy, aby funkcyjni inspektorzy
skutecznie walczyli ze swoim pracodawcą.
Koleżanki i koledzy, czas już poważnie pomyśleć o przyszłości naszego
zawodu. Zbliża się termin rejestracji i kontroli zakładów leczniczych. Już
pojawiają się obawy o rzetelność takich kontroli w sytuacji, gdy będą je
prowadzić bezduszni urzędnicy, nie mający własnych praktyk i wręcz
uprzedzeni do prywaciarzy - weterynaryjni administratorzy. Stańmy dziś na
wysokości zadania i nie strzelajmy sobie kolejnej „samobójczej bramki”.
Zacznijmy wreszcie identyfikować się z Izbą. To my - prywatnie praktykujący
lekarze, musimy być trzonem weterynaryjnego samorządu i to dla nas ta izba,
bo za nasze pieniądze. Musimy więc dbać, aby reprezentowała ona nasze
żywotne interesy a nie była kolejnym „bacikiem na prywaciarzy”
jak ZUS, Urząd Skarbowy czy GIW. Możemy to zrobić tylko w jeden sposób, a
mianowicie aktywnie uczestniczyć w wyborach i dać się wybrać. Wszyscy mamy
mało czasu, zrobimy to kosztem własnych dochodów z praktyki, ale innej
drogi nie ma. Niech przykładem dla wszystkich będzie działalność
Stowarzyszenia „Medicus Veterinarius”, które w krótkim czasie zaskarbiło
sobie sympatię i zaufanie szerokiej rzeszy lekarzy wolnej praktyki .
Zanim jednak ktokolwiek zaczął się z nim liczyć, jego członkowie musieli
się sporo najeździć i zawalić wiele dni ze swojej praktyki. Zapewniam was
jednak, że nikt z nich nie żałuje tego czasu i utraconych dochodów, bo
warto czasem poświęcić trochę z siebie dla wspólnego dobra.
Koleżanki i koledzy! delegaci na Zjazdy Okręgowe,
rozejrzyjcie się wokół, poszukajcie kandydatów, spotykajcie się i
rozmawiajcie, sami znacie się najlepiej. Przygotujcie się do tych wyborów i
przede wszystkim dajcie się wybrać. Jeśli tego nie zrobicie, zrobią to za
Was inspektorzy, bo oni lubią to robić i mają na to czas. Musicie wiedzieć,
że następna taka okazja, gdy możecie bezpośrednio wpłynąć na losy naszego
zawodu, nie prędko się powtórzy. Wierzę głęboko, że stać nas na ten
wysiłek.
Pozdrawiam Jacek Sośnicki
|