Wystąpienie dr Gołaszewskiego na spotkaniu delegatów do Wielkopolskiej Rady Piła 27.02.2005r.
Szanowni Państwo! Koleżanki i Koledzy!
Jestem niezmiernie rad, że mam przyjemność i satysfakcję powitać Państwa
na spotkaniu koleżeńskim lekarzy weterynarii naszego regionu Wielkopolski,
pierwszego po blisko 8-letniej przerwie. Po prywatyzacji naszej służby
weterynaryjnej i utworzeniu Izb Lekarsko-Weterynaryjnych zorganizowałem
dwukrotnie tego typu spotkania w 1995 roku, drugie tuż przed ostatnim w
pełni demokratycznym zjazdem sprawozdawczo-wyborczym naszej Wlkp. Izby,
który odbył się w końcu 1995 r i miał ostatnie "quorum" niezbędne do jego
odbycia przy znaczącym i najbardziej zorganizowanym uczestnictwie lekarzy
wet. z b. województwa pilskiego.
Spotkania z 1996 r w Klubie Oficerskim i 1997 r w zajeździe obok b.
WZWet-u miały charakter wybitnie szkoleniowy i były zorganizowane przez
władze Izby.
Na zjeździe spraw.-wyb. w 1995 r nie osiągnęliśmy najważniejszego celu, a
mianowicie wyboru naszego kandydata Kol. Stanisława Wiśniowskiego na
Prezesa Izby. Prawdopodobnie kandydatura ta nie została przyjęta ze
względu na nasz nadmierny egoizm regionalny. Został uwzględniony nasz
postulat uzależnienia wartości płaconej składki członkowskiej na rzecz
Izby od wynegocjowanej przez nią odpłatności za zlecone nam badania
monitoringowe bydła. Warto o tym pamiętać w dzisiejszej sytuacji.
Spotkania, o których wspominam świadczyły o konieczności i wartości
integracji naszego środowiska na taką właśnie skalę. Co by nie mówić o
czasach przeszłych, to częstych spotkań lek. wet. w b. Wojew. pilskim,
szczególnie w latach 1985-1991 nie brakowało. Powodowały one powstawanie
swoistych więzi zawodowych. Warto nawiązać do tej starej tradycji, kiedy
znaliśmy się wszyscy. Skala całej Wielkopolski jest zbyt duża. Dzielą nas
ponad 300 km odległości.
W imieniu organizatorów tego spotkania, jego inicjatorów pozwolę
sobie powitać zaproszonych gości w osobach szczególnie szanowanych i
cenionych za pasję i bezkompromisowość w działaniu na rzecz naszej
społeczności lek. wet.:
- Pana Profesora Walentego Kempskiego, Zarząd Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Lekarzy
Weterynarii Wolnej Praktyki "Medicus Veterinarius"
z Jego Prezesem Kol. Julianem Kruszyńskim,
- dr Włodzimierza Gibasiewicza - kierownika zespołu
redakcyjnego naszego biuletynu informacyjnego
- oraz Kol. Andrzeja Moskala i Tomasza Porwana.
Są to nazwiska ludzi, których oby było jak najwięcej w naszym zawodzie. Każdy z nich powinien
zajmować najwyższe stanowiska w naszym samorządzie zawodowym. Nie
sądzę, aby to byli wszyscy zasługujący na takie wyróżnienie .Jest
ich niewątpliwie więcej. Historia reprywatyzacji działalności naszej
służby i jej obecna dola były naginaniem prawa, jeśli nie działaniem
przeciw niemu. Przecież sam jej początek nie był poprzedzony żadnym
aktem prawnym, tylko listem intencyjnym ówczesnego Szefa Urzędu Rady
Ministrów, w którym zawarta była także intencja 30% odpłatności
prywatnie praktykujących lek. wet. za prace zlecone. Do dzisiejszego
dnia jest to powszechna praktyka, przy czym ponad 10 lat korzystał z
tego tylko budżet państwa, a nie weterynaria. Dowodem na bezprawność
tego procederu był proces przeciwko Kol. Górze z Warszawy, sromotnie
przegrany przez warszawski WZWet. Pomimo tego, że mieliśmy już swój
samorząd Kol. Góra nie był przez niego wspierany. Izba stała z boku.
Dlaczego działacze Izby mieli cokolwiek robić skoro zajmowane przez
nich funkcje stanowiły znakomitą odskocznię do robienia karier
urzędniczych, a nawet naukowych, zaspakajały ich próżność i ambicje
bycia na świeczniku, posiadania wpływów na uzyskiwanie intrantnych
zleceń, np. przy badaniu "mięska". Od tego ostatniego nie stronili
nie tylko szeregowi pracownicy WZWet-ów i Oddziałów, ale nawet
Wojewódzcy Lek.Wet., członkowie Prezydiów Rad Izb, Prezesi i
Wiceprezesi Izb. Bodajże pierwszy numer "Biuletynu Informacyjnego"
naszej Izby z 1999 r prawie w całości zapełniony był tylko
protestami wszystkich Izb Lek.Wet. na zachód od Wisły o to, że
urzędnikom wet. zabrano prawo wykonywania prac zleconych,
szczególnie badania "mięska". Mój protest przeciwko takiemu
wykorzystywaniu biuletynu nie został opublikowany, a mnie ówczesny
Prezes naszej Izby uznał za nieetycznego, niegodnego członkowstwa w
Izbie i gdyby mógł pozbawiłby mnie prawa wykonywania zawodu. Nasz
samorząd został opanowany przez administrację weterynaryjną i
dlatego zainteresowanie tzw. terenu jego działalnością jest
znikome,o ile nie żadne. Dowodów na to jest wiele. W pow. pilskim
nie można było zebrać quorum do wybrania delegatów na obecny zjazd
sprawozdawczo-wyborczy. Z rozmów z kolegami odnoszę wrażenie, że
wielu z nich nie czyta wogóle "Biuletynów Informacyjnych", nie
mówiąc o "Życiu Weterynaryjnym", które stało się czasopismem nie
społeczno-zawodowym, ale sprawozdawczo-naukowym. Widocznie "Medycyna
Weterynaryjna" stanowi za wysoki próg dla publikatorów nikomu w
praktyce niepotrzebnych dywagacji naukowych. Przekazywanie w "Życiu"
informacji opóźnionych o dwa, trzy m-ce jest normą, zaś Pan Prezes
Krajowej Izby odpowiedział na moją krytykę, że taki jest cykl
wydawniczy. Zawracanie kijem Wisły. Poważne tygodniki, jak np.
"Polityka" potrafią przekazywać we wtorek informacje z ub. Piątku.
Postęp w wydawaniu czasopism jest ogromny, a czas to pieniądz.
Żmudne składanie gazet przy pomocy ołowianych czcionek skończyło się
bezpowrotnie. Powstaje pytanie: jak tu interesować się taką Izbą,
takim samorządem, który nie pilnuje podstawowych interesów bazy
członkowskiej jaką są lekarze wolnej praktyki, ci właśnie co muszą
chodzić w przysłowiowych butach gumowych?
Nie potrafi także zadbać o interesy własnego środowiska
urzędniczego, gdyż pensyjki szeregowych inspektorów w
Inspektoratach Pow. są marniutkie. A może właśnie o to chodzi.
Będą bezwzględni dla tych obrzydliwych prywaciarzy, co to
pyskują, że się traktuje ich jak śmieci, a robią kasę większa od
nich. Może dlatego nasz Minister od weterynarii wymyślił sobie
karanie przez inspektorów tych lek. wet. co to niestarannie będą
wykonywali zlecone im zadania, np. nie ponumerują w oborze
probówek z krwią i nie wezmą podpisu właściciela zwierząt na
arkuszu badań, co dla mnie jest idiotyzmem wyższego lotu chorego
umysłu. Nie o Panu Ministrze tu mowa. Broń Boże.
Lekarze wet.-inspektorzy, szczególnie młodzi mając na uwadze szybki awans
dr Jażdżewskiego i uwarunkowania awansu w inspekcji uzależnione nie od
ogólnego stażu i doświadczenia zawodowego, a od stażu w inspekcji będą
czychać na potknięcia swych szefów i kończyć po kilka specjalizacji bez
zdobywania doświadczenia praktycznego, np. pracy w zakładach mięsnych czy
pracy w terenie po to, aby objąć każdą możliwą fuchę. Nie jestem w 100%
pewien, ale to prawdopodobnie inspektoraty pokrywają koszty owych
specjalizacji, jak to kiedyś robiły Wojew. Z-dy Wet. Prywatnie
praktykującemu lek. wet. nikt tych kosztów nie zwraca, musi na nie
zapracować. Ci co chodzą w butach gumowych i mają ubrania, skórę i włosy
przesiąknięte fetorem kiszonki bydła i świń niech martwią się jak zapłacić
ZUS, podatki, należności za telefony, energię, ogrzewanie, koszty nabycia
i utrzymania środków transportu, dostosowania swych miejsc pracy do
wymagań ustawy o zakładach leczniczych dla zwierząt, np. poprzez
dobudowanie słynnych poczekalni dla zwierząt, które za cholerę nie chcą do
nich dotrzeć, tylko ich właściciele wołają doktora do chlewów i obór,
oczywiście wbrew ustawie. Też wybitnie lotny umysł to wymyślił, a nasz
samorząd zaklepał bez słowa sprzeciwu. Podobnie jest z nadmiernym
sformalizowaniem wykonywania pracy terenowej, jak dostarczanie rolnikom
kopii książek leczenia zwierząt. Absurd. Tylko kto ma ponosić koszty
związane z jego realizacją. Ja uważam, że to Skarb Państwa odpowiedzialny
powinien być za twórczość jego funkcjonariuszy. Władze Izby nie
sprzeciwiają się tej twórczości z lenistwa lub niewiedzy, względnie wolą
zachować ugrzecznioną postawę bezkręgowców wobec władzy licząc na jakiś
awansik zawodowy, czego przykłady znamy. Wynagrodzenia za badania
monitoringowe są żenująco niskie, a wymagania przy ich realizacji
olbrzymie. Na zjeśdzie sprawozdawczym stowarzyszenia "Medicus
Veterinarius" 16 stycznia br. w Namysłowie jeden z kolegów odczytał cytat
Rozp.Min.Rolnictwa o cenach obowiązujących za pobieranie do badań próbki
miodu, co zostało wyszacowane na kwotę 21,-zł., zaś jego badanie
organoleptyczne na 150,-zł. Z prostego porównania widać stosunek
Ministra, któremu podlegamy do naszego zawodu. Całkowity brak szacunku dla
naszego trudu i roli jaką spełniamy. Czarę goryczy przelał "skok na kasę"
dr Kołodzieja. Jedyną organizacją, która mu się sprzeciwiła to
Stowarzyszenie Lekarzy Weterynarii Wolnej Praktyki "Medicus
Veterinarius". Władze Izby Krajowej nie miały wyjścia i po licznych
krętactwach poparły działania "Medicusa", chociaż w ograniczonym
zakresie. Początkowo sprzeciwiały się jednodniowemu odstąpieniu od badania
mięsa uważając to za czyn niemoralny tak, jak gdyby zmniejszenie
wynagrodzeń tysięcy lekarzy dla wspomożenia utrzymania inspektoratów było
czynem moralnym. Inspektoraty realizują zadania spoczywające na państwie,
które w celu ochrony bezpieczeństwa, m. in. zdrowotnego społeczeństwa ma
mu zapewnić zdrową żywność pochodzenia zwierzęcego, gdyż na ten cel
otrzymuje podatki. Koniec, kropka. Dlaczego ci, co dbają o to
bezpieczeństwo mają dodatkowo poprzez swoją pracę wspomagać to państwo?
Państwo powinno być im wdzięczne i otoczyć specjalną troską, a nie w
zamian za poniżające wynagrodzenie traktować jak chłopów pańszczyśnianych
odrabiających sprzężajną pańszczyznę (bo z własnym środkiem transportu,
swym sprzętem, preparatami farmaceutycznymi, ubraniami ochronnymi,
personelem pomocniczym ,a nawet lokalami) i jeszcze oddającymi część
uzyskanego z tego tytułu dochodu tym, co dają im na to swe zlecenia. Coś w
postaci ustalonej taksy stałego okupu dla gangsterów, bądś też działki
prowizyjnej za załatwienie zlecenia, czyli usankcjonowana prawem korupcja.
Do kitu z takim prawem i z takim państwem, którego nie stać na realizacje
swych podstawowych obowiązków i oszukującym społeczeństwo na każdym kroku.
I na tym tle okazuje się, że są na tym świecie państwa, które wprost mówią
społeczeństwu, że są wraz ze swymi urzędnikami po to, aby mu służyć. Ale
Polska nie zalicza się do tej grupy państw. W Polsce rządzą matacze,
którzy najpierw uchwalają prawo, a później chcą je dostosować do swoich
idiotycznych pomysłów.
Tutaj im słabsza i pokorniejsza jest dana grupa społeczeństwa, tym
bardziej należy ją wydoić i zgnoić oraz dać do zrozumienia, że jest dla
państwa niewiele znaczącym drobiazgiem. Mamy okazję zdecydowanie
sprzeciwić się temu, co z nami zrobili poprzez solidarną odmowę
podpisywania zleceń na badania monitoringowe motywując to tym, że poprzez
ich realizację naruszylibyśmy ustawy o zakładach leczniczych dla zwierząt,
farmaceutyczną i o podatkach.
Jako osoby fizyczne nie możemy nabywać środków farmaceutycznych, używać
sprzętu swego podmiotu gospodarczego do uzyskiwania dochodów nie
wchodzących do ich przychodów.
O tym mówiło się na posiedzeniach Krajowej Izby, planowało wystąpić do
Trybunału Konstytucyjnego. I coś I nic. Krajowa Izba stchórzyła wycofując
się ze swych zamiarów pod pretekstem, że chodziło im rzekomo tylko o brak
konsultacji. Bzdura. Sprawę tą wystarczy przekazać Prokuraturze Krajowej,
że postępowanie Min. Rolnictwa jest niezgodne z w/w. ustawami i nosi cechy
przestępstwa. Pan Minister dr Krzysztof Jażdżewski sam powołuje się na
pierwszą z wymienionych ustaw w piśmie do Pani p.o. Z-cy Dyr. Departamentu
Weterynarii i Bezpieczeństwa Żywnościowego jako powód wystarczający, aby
należności za badania monitoringowe mogły być rozliczane z podmiotami
gospodarczymi, a nie osobami fizycznymi. Podejrzewam, że droga załatwienia
tej sprawy jest długa i musimy sami zdecydować, że odmawiamy realizacji
tych badań tym bardziej, że środki budżetowe na ten cel są nie
wystarczające. Jeśli będzie wiadomo, że lekarze wet. in gremio postanowili
odstąpić od tych badań, wówczas pod presją ewentualnych strat
gospodarczych z tytułu wstrzymania zakupu polskiej żywności pochodzenia
zwierzęcego jako pochodzącej od zwierząt o nieznanej sytuacji
epizootycznej znajdą się środki na stosowne wynagrodzenia. Pamiętajcie
Państwo, że szanuje się tylko silnych, a lekceważy słabych i
niezdecydowanych.
Dzisiaj mija równy rok od ostatniego X Sprawozdawczego Zjazdu naszej Wlkp.
Izby, który uchwalił "Apele" i "Stanowiska". Tylko ostatnie ze stanowisk
doczekało się realizacji, a mianowicie uwolnienie szczepienia psów przeciw
wściekliśnie od wyznaczania przez inspektoraty, zaś pozostałe pozostają
aktualne. Za najmniej trafne i wymagające korekty uważam "Stanowisko" nr.1
mówiące o tym, aby "rejestrację zakładów leczniczych dla zwierząt i nadzór
nad nimi powierzyć lekarzom wet. zatrudnionym na etacie w
Wojew.Inspekt.Wet ". A z jakiej racji? Czyżby stanowisko urzędnicze było
wystarczającą legitymizacją do reprezentowania Izby? Od tego są władze
samorządowe, a nie urzędnicy. Nie dajmy sobie narzucić przejęcia władzy w
Izbie, a już wybór na funkcje prezesa, viceprezesów, rzecznika
odpowiedzialności zawodowej lub przewodniczącego sądu koleżeńskiego
jakiegokolwiek powiatowego, wojewódzkiego lek. wet. czy też ich zastępców
uważam za skandal i nieporozumienie zaprzeczające zasadom demokracji, za
trącące "myszką" czasów naszej socjalistycznej przeszłości. To nie jest
nierówność wobec prawa, to jest przyjęta praktyka prawna, bo przecież
radnym nie może być pracownik organu samorządowego. Z kim będzie
negocjował prezes izby-powiatowy lekarz wet. mający rozbieżność interesów
z lek. wet. z powiatu, który jest w jego jurysdykcji. Uważam, że w takim
przypadku winien złożyć rezygnację z pełnionego stanowiska. Najlepszym
rozwiązaniem byłaby etatyzacja chociażby funkcji prezesów Izb. To napewno
nas czeka, o ile chcemy mieć silny i dobrze zarządzany samorząd. Do
pełnienia funkcji w naszym samorządzie musimy wybrać ludzi mających
pasję działania, kreatywnych, czujących weterynarię, nie bijących pokłony
przed władzą. Mam skromną nadzieję, że poruszone przeze mnie problemy
spowodują wiele konstruktywnych wystąpień kolegów i dadzą naszym delegatom
na zjazd sprawozdawczo-wyborczy argumenty do wytyczenia nowej radzie
okręgowej pracowitego planu działania na najbliższe 4 lata. Oby pomyślne
dla naszego zawodu, dla kolegów zatrudnionych zarówno w inspektoratach,
jak i tych co pracują w zakładach leczniczych zwierząt.
|